Wspomnień czar – czar starej fotografii

Teofila stworzona była do tego, by trzymać ster w rękach. Ster wypadł jej na chwilę, kiedy niespodziewanie zmarł pierwszy mąż – Aleksander , zostawiwszy dwudziestoletnią kobietę z dwójką małych dzieci – Marianną i Klemensem. Chwyciła go ponownie, ten ster, kiedy odczekawszy żałobę – wyszła za jego brata – Maurycego.

Teofila i Maurycy

Tym sposobem wszystkie majętności miały zostać w rodzinie. No, może prawie wszystkie, bo Maurycy był jedynym w swoim rodzaju – utracjuszem i lekkoduchem. Jako dusza towarzystwa – brylował wśród okolicznej śmietanki; lubił grać w karty – przegrywając częściej niż wygrywając, modnie się ubierać. Nie lubił natomiast zaprzątać swej głowy sprawami domowymi, takimi jak płacenie rachunków, zarządzanie gospodarstwem (na owe czasy i warunki – dosyć dużym, bo wymagającym najmowania parobków), wychowywanie dzieci (Teofila urodziła mu pięcioro). Tym wszystkim zajmowała się Teofila; nie Teofilka, nie Teosia – tylko Teofila. Wszyscy tak się do niej zwracali. Nie znosiła zdrobnień swojego imienia. Była twarda, odważna, silna i stanowcza. Pan mąż, jak mawiała o Maurycym – urzędnik bankowy, nie miał głowy do przyziemnych kwestii. Złożył je więc w drobne dłonie swojej małżonki, nie za bardzo przejmując się, czy te dłonie taki ciężar udźwigną. A Teofila, świadoma, że na pięknego Maurycego nie ma co liczyć – mając do dyspozycji kucharkę, bonę do dzieci i inne dochodzące pomoce – zaciskała pięści i dawała radę. Kierowała domem i gospodarstwem nie mniej umiejętnie niż niejeden pełnoetatowy zarządca. Tylko dzięki jej staraniom – gospodarstwo kwitło i przynosiło dochód. Czy bywała samotna w codziennej walce z życiem? Któż to wie. Wtedy – na początku ubiegłego wieku – nikt nie zadawał takich pytań. Zwłaszcza na wsi.
Teofila przeżyła małżonka o kilkanaście lat, dochowała się dwanaściorga wnuków. Odeszła zabierając ze sobą bagaż ważący 82 lata. Niestety, oprócz wspomnień, zostało po niej tylko jedno zdjęcie. Nie uśmiecha się na nim. Stoi jak struna obok rozpartego na krześle Maurycego. Towarzyszy im młodsza siostra Teofili – Alfreda zwana Alfredką albo Fredką. Z opowieści wiadomo, że Fredka w przeciwieństwie do Teofili śmiała się bardzo często. I była niezwykle oddana siostrze. Jednak nigdy nie wyszła za mąż. Wieść rodzinna niesie, że przeżyła zawód miłosny i już nigdy nie zaufała na tyle, by z kimś związać swe życie na dobre i mniej dobre chwile.

 

Zapiszmy tak, jak potrafimy

Nie da się takich opowieści wyczytać ze zdjęcia. Można je sobie wydumać albo wyobrazić. Albo zapisać w pamięci, kiedy – najczęściej po stracie bliskiej osoby – rodzina sięga po albumy lub pudełko z fotografiami. I wtedy, niczym stróżka dymu z wieczornego ogniska, snują się opowieści na przemian zraszane deszczem łez i słońcem uśmiechów. Wzruszające i bolesne. Wesołe i smutne. Codzienne i niezwykłe. A co najważniejsze, z minuty na minutę obce twarze z pożółkłych fotografii stają się rozpoznawalne. Już nie spogląda na nas jakaś pani czy jakiś pan, lecz prababcia, pradziadek, ciocia czy stryjek. Nasi krewni, nasi przodkowie; elementy korzeni, dzięki którym wyrosły gałęzie naszego życia.
Pamięć bywa ulotna niczym wiatru podmuch. Słowo wybrzmi i jego dźwięk też ucichnie, dlatego póki pamiętamy – utrwalmy opowieści o przodkach zapisując je. Tak jak potrafimy. Tak, by kolejne pokolenia też wiedziały skąd się wywodzą.