Z historią ci się upiecze: Ciasto Stefanii
Lubiłam zaglądać do pożółkłych i pobrudzonych kuchennymi produktami stron i wyobrażać sobie jak spracowane mamine ręce kręcą w makutrze ciasto „ucierane”. Pamiętam tą glinianą ciężką misę z rowkami w środku, z biegiem lat coraz bardziej poszczerbioną i poobijaną. Pamiętam ile trzeba było mieć siły, by utrzeć margarynę z cukrem „do białości” albo mak na przepyszną drożdżową struclę. W każdym przepisie najpierw wyszczególnione były składniki a później sposób wykonania. W jednym z takich kulinarnych zapisków natrafiłam na słowo „oma”. Nie miałam pojęcia, ani zielonego ani fioletowego, cóż to takiego? Okazała się, że tajemniczo brzmiąca nazwa jest odpowiednikiem dzisiejszej margaryny.
Receptury na tamte ciasta przetrwały do dzisiaj, choć niektóre składniki i technologia „produkcji” uległy znacznej modyfikacji. Zdecydowanie na korzyść dla nas – kuchareczek i kuchcików. Dzięki temu, do skarbonki czasu odkładamy cenne minuty, a tworzone przez nas kulinaria są bardziej urozmaicone i strojne. Zmieniło się też celebrowanie związane z pieczeniem ciast, gotowaniem, robieniem przetworów.
Dzisiaj – kupujemy produkty i robimy smakołyki bez konkretnego powodu czy potrzeby. A jeszcze tak niedawno łakocie były towarem deficytowym. Słodkie serniki, pierniki, murzynki, babki, kruche ciastka kręcone przez specjalną maszynkę, strucle, rolady itp., zwiastowały niedziele i święta. Cały dom przesiąkał ich aromatem a smakiem nie miały sobie równych. Nic w tym dziwnego, bo i mąka była zupełnie inna – nie „sklepowa”, lecz robiona z własnej pszenicy we młynie, i jajka od kurek z podwórka, i śmietana od Krasuli pasącej się na łące. Inny świat, inne smaki, inne zapachy.
Kiedy zabieramy się za pieczenie ciast – otwieramy pliki i foldery, do których skopiowaliśmy ciekawy przepis zamieszczony na profilu z kulinariami albo wkleiliśmy skany z naszych dawnych brulionów. Mamy też swoje notatki, ale większość z nas w – pamięci telefonu.
W swoich – pisanych (jeszcze!) po części ręcznie – kulinarnych zapiskach, bez trudu odnajdę takie, które sama nazwałam imieniem, nazwiskiem, stopniem pokrewieństwa czy inną nazwą rozpoznawczą osoby, od której otrzymałam przepis na ciasto, potrawę, sałatkę, ciekawe danie, konfiturę itp. Brzmią swojsko i przypominają o tych, którzy podzielili się nimi ze mną:
„Piernik Danusi”,
„Ciasto Cioci Stefki”,
„Grzyby a’la Adamczyk”,
„Sałatka Małgośki”,
„Schab w mleku od Tereski”.
Inaugurując Kącik kulinarny „Z historią Ci się upiecze” pragnę zachęcić wszystkich, którzy między liniami przepisów mają w pamięci zapisaną historię z związaną z konkretnym daniem/przetworem/wypiekiem, by zechcieli nam ją opowiedzieć załączając przepis ( zakładka KONTAKT).
Stefania od dwóch lat krząta się, gdzieś tam… gdzie wszyscy kiedyś powędrujemy. Wiek 80 lat nie odebrał jej urody, a jedynie podniszczył „opakowanie” w jakie była spowita. Nawet zastygła na wieczność wyglądała pięknie. Zapamiętałam ją jako kobietę o urodzie nieprzeciętnej, elegancji niezmiennej lecz szorstkim i zgorzkniałym podejściu do świata i ludzi. Czasami zastanawiałam się czy ten grymas, którym rozciąga twarz to uśmiech czy tylko jego nieudana próba. Nie spotykałyśmy się często. Okazją były uroczystości rodzinne. Mieszkała prawie 600 km stąd. Z okien domu wyglądała na zatokę a dalej, w tle dostrzec można było dymiące kominy zakładów chemicznych. Miejscowość, dla której opuściła rodzinne gniazdo, mając niespełna dziewiętnaście lat, liczyła kilka gospodarstw. Jeszcze wtedy nie wiedziała, idąc w ślad za miłością, jaki krzyż przyjdzie jej dźwigać. Spod strzechy i drewnianej zabudowy małżonek wprowadził ją do pałacu, bo w tamtych powojennych czasach, zamieszkanie w wielkim murowanym domu krytym dachówką należało tak nazwać. Jednak królewskie życie nie było jej pisane.
Urodziła czwórkę dzieci, a kiedy najstarszy syn skończył 12 lat a najmłodszy 7 miesięcy została wdową. Tragiczna śmierć męża bezsensownie zabitego przez sąsiada zmieniła jej życie w koszmar. Sprawcy nigdy nie skazano. Żył i gospodarzył bezkarnie, tuż za miedzą. Kilka lat. Któregoś ranka znaleziono go martwego w stodole. Sam wymierzył sobie sprawiedliwość. Stefania nie komentowała nigdy tego faktu. Nie złorzeczyła, nie życzyła mu śmierci ale coś w niej umarło, coś zabrało pogodę i uśmiech. Został lęk o dzieci i ich przyszłość. Nigdy nie wyszła ponownie za mąż, choć chętnych, by otoczyć ją opieką nie brakowało. Czwórka dzieci, praca w gospodarstwie od świtu do nocy, wymuszała pomysły na szybkie i duże porcje przygotowywanych posiłków. Stąd przepis na ciasto, które wymyśliła sama. Dostałam go od Stefanii i nazwałam jej imieniem. Był jednym z dyżurnych słodkości, jakie pojawiały się w ich domu. W naszym także się przyjął. Może, mimo tragicznej historii w tle, skuszę nim innych?
1) 3 jajka,
2) Po 6 łyżek:
– cukru,
– rozpuszczonej margaryny/masła,
– gęstej śmietany,
3) Mąka – ile się wgniecie: około 3-4 szklanek,
4) 2 łyżeczki proszku do pieczenia,
Sposób przygotowania ciasta:
Składniki połączyć na stolnicy. Zagnieść, podzielić na 3 części, rozwałkować i upiec 3 placki na dużej blaszce „piekarnikowej”.
Składniki na krem:
1) 3 jajka,
2) Po 6 łyżek:
– cukru,
– rozpuszczonej margaryny/masła,
– gęstej śmietany,
– mąki pszennej
3) 1,5 l mleka
Sposób przygotowania kremu:
Mleko zagotować. Wlać do niego rozmieszane w misce na gładką masę pozostałe składniki i ugotować budyń.
Gorącym kremem zalać każdy z placków (na wierzchu też). Ozdobić według uznania. Zostawić na noc do „rozpłynięcia się” następnego dnia w ustach!