Okruchy wspomnień
Świętowanie Dnia Babci rozpowszechniło się w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dwie dekady później zauważono, że w tej sytuacji poszkodowanym pozostawał dziadek i dlatego w kalendarzu obok Dnia Babci pojawił się również Dzień Dziadka. Od tamtej pory wnuczęta, aby wyrazić wdzięczność za okazaną im miłość, przygotowują dwie laurki. Naszą laurką dla nich niech będzie przygotowana porcja wspomnień, w których oni sami grają główne role. Zanurzmy się, zatem, w „jeziorze osobliwości”, by przez chwilę powiosłować na toni opowieści o mniej lub bardziej odległych czasach:
Miałam to szczęście, że pamiętam obydwie pary dziadków – i tych po mieczu, i tych po kądzieli. Dzisiaj będzie o „kądzielowych”, bo o „mieczowych” już swego czasu pisałam. Rodzice mojej mamy – Leokadia i Bronisław – mieszkali kilka kilometrów od naszego domu, ale kiedy byłam dzieckiem, wyjazd do nich był prawdziwą wyprawą – w lecie wozem, a zimą – saniami. Ta jazda, to była prawdziwa „jazda”! I jaka frajda! Obok ich domu (odkąd sięgam pamięcią – murowanego i zawsze czyściutkiego) była sadzawka. Taka malownicza: ze zmurszałym płotem i wierzbami powłóczącymi gałązkami włosów. Niejeden raz, „przypadkiem” zamoczyliśmy tam części swojego „kadłuba” razem z ubraniem, łowiąc wyimaginowane ryby, które później okazywały się kijankami. U dziadków było „wszystko”. Krowy, świnie, konie, kurki i koguty – liliputki. Grządki truskawek na dużej połaci pola, bo uprawiali je na sprzedaż. Maliny, porzeczki, agrest, różnorakie warzywa, i sad z jabłoniami (ale nie tylko, bo grusze i śliwy też tam rosły) – starymi odmianami jabłoni jakich już nie ma. Kto pamięta smak i zapach „starych” malinówek, ten wie, o czym mówię. „Wcinało się” je prosto z oblepionych nimi gałęzi – wtedy były najlepsze. A moi dziadkowie? Dwie pracowite mrówki. Babcia – to większa mróweczka, ale za to dziadek – ta weselsza. Babcia ciągle zamartwiająca się czymś, dziadek – kawalarz. Pamiętam, że lubił się śmiać, opowiadać zabawne historyjki i robił to bardzo często. Ze skrawków maminych opowieści, wiem, że grał zarobkowo na skrzypcach (a może harmonii?) podczas wiejskich wesel. Chciałabym go zobaczyć w muzycznej „akcji”. Niestety nie mam żadnych fotografii z ich młodych lat, ale co jeszcze zapadło mi w pamięć: moja mama, ciocie i wujek nigdy nie mówili (i nadal tak jest, kiedy o nich rozmawiają) do swoich rodziców inaczej niż „mamusia”, „tatuś”. Agnieszka
Kiedy patrzę hen za siebie w tamte lata co minęły… tak odległe w czasie, tylko w sercu bliskie. Nieprawdą jest, że nie wrócą nigdy. One ciągle trwają we wspomnieniach i pamięci -najpiękniejsze chwile w życiu – dzieciństwo, najpiękniejsze słowa w świecie – babcia i dziadek. Moja babcia – babcia Wanda, nie będę tu wyjątkiem, dla mnie najukochańsza i najwspanialsza. Wołający mnie Jej głos do tej pory dźwięczy mi w uszach: Anulka, Anusia lub przywołujący moją siostrę: Iwonka, Iwonia. To dzięki Niej moja siostra zawdzięcza to imię. Babcia będąc w sanatorium w Iwoniczu dzieliła pokój z inną kuracjuszką, która z tęsknotą wyglądała odwiedzin swojej córki – Iwonki. Babci tak się spodobało to imię, że gdy wróciła do domu mojej mamie powiedziała: „gdy urodzi się wnuczka to ma nazywać się Iwonka”. Muszę zaznaczyć, że były to lata 60-te ubiegłego wieku i to imię było niespotykane. Pewne wydarzenia związane z osobą babci w mojej rodzinie urosły do rangi anegdot. Zawsze ze śmiechem wspominamy historię związaną z psem – niedużym kundelkiem, ale niezwykle złośliwym, który pewnego razu wybiegł z babci podwórka na ulicę do przejeżdżającego rowerzysty i zanurzył swoje drobne ząbki w nogawce jego spodni. Rozeźlony pan z pełnym złości głosem wykrzyczał do babci :
– Jak się ma takiego psa, to trzeba go uwiązać !
A babcia na to :
– Panie, ten pies jest niepełnoletni!
Zbity z pantałyku rowerzysta zdębiał na te słowna i na odchodne, zrezygnowany powiedział:
– Pani, a kiedy pies jest pełnoletni ?
Ta i inne historie z udziałem babci Wandy są najpiękniejszymi ze wspomnień. Babcia zmarła mając 88 lat, ale w moim sercu żyje nadal. Anka
Z obrazu mojej babci Joanny pamiętam, że wiecznie nas – wnuki upominała o odmawianie pacierza, nawet wtedy, gdy byliśmy już „kawalerką” i wracaliśmy nad ranem z dyskoteki. Pamiętam komin w izbie, od którego biło ciepło i przy którym śpiewaliśmy pieśni, a w czasie Bożego Narodzenia – kolędy. Może stąd wziął mi się ten chór? Co jeszcze. Do kościoła też chodziłem z babcią i zawsze siadaliśmy w pierwszej ławce, i musiałem wszystko głośno śpiewać. A kiedy miałem urodziny zawsze znajdowałem cukierki, które babci chowała w moim łóżku. Adam
Nie mam za dużo tych wspomnień, ponieważ krótko mieszkaliśmy z dziadkami – Ireną i Józefem. Jednak nigdy nie zapomnę rozmów z babcią przy piecu na drewnianej ławeczce; spania w jej łóżku pod wielką puchową pierzyną, w której tonęłam i tylko nos mi wystawał, a poza sufitem nic nie widziałam. A dziadek? Z dziadkiem wiecznie jego okulary reperowałam… . Monika
Mój kochany Dziadzio. Zawsze mam Go w swej pamięci. Czasem mi się przyśni – jest uśmiechnięty, jak zwykle. Nigdy nie poznałam człowieka bardziej pogodnego i wyrozumiałego. Sama taka nie jestem, daleko mi. Nigdy się na mnie nie zezłościł ani nie podniósł głosu. Każdy, kto ma wnuki albo dzieci wie, że to bardzo trudne, a niekiedy prawie niemożliwe. Jak to robił, że nigdy nie narzekał i wszystko Go cieszyło? Że był taki pozytywnie nastawiony do życia, które zresztą Go nie rozpieszczało? Wychowany z dala od swojego domu, wśród obcych ludzi od najmłodszych lat pasał bydło i zdany był na łaskę i niełaskę gospodarza, do którego akurat trafiał.
Chyba najwięcej czasu spędzałam właśnie z Dziadkiem. W polu najpierw ja – u niego na barana, potem razem przy wszystkich pracach. Opowiedział mi podczas tych chwil po kilkakroć całe swoje życie. Umiał opowiadać. Nauczył mnie pierwszego w moim życiu wiersza pt. „Wiejska muzyka”. Nigdy nie słyszałam żeby użył wulgarnego słowa. Raziło Go to. Dobrze traktował zwierzęta. Długo i spokojnie oswajał znerwicowaną klaczkę, którą kupił od miejscowego kata. Bardzo lubił śpiewać. Robił to w trakcie obrządku, na podwórku, w polu, w domu, kiedy tylko mu się coś przypomniało. Spisałam wszystko ale zeszyt niestety zginął. Kiedyś Tam wszystko mi przypomni. Już widzę, jak się do mnie szeroko uśmiecha, z tymi dwoma mocnymi zębami jakie mu zostały w wieku 92 lat. Kiedy gryzł nimi jabłko, zostawały dwa śmieszne rowy.
To nie był mój rodzony Dziadek. Wziął moją Mamę na wychowanie jak to się kiedyś mówiło.
Tak, mój cały męski świat w dzieciństwie to On, ale nie idealizuję Go, bardzo dobrze wszystko pamiętam. To dla mnie Święty Człowiek. I nie piszę tego na potrzebę obecnej chwili, zawsze tak o nim myślałam. Każdemu życzę takiego przyjaciela, przy którym wszystko staje się jasne i proste.
Powiedzonka mojego Dziadka: „Być dziadem ale honorowym.” i „Umrzeć to frajer, gorzej spotkać się z diabłem”. Lidka
Tak szybko przemija czas, dopiero byliśmy dziećmi a już sami moglibyśmy być, albo już jesteśmy dziadkami. Moje dzieciństwo (przełom 1950 – 1960) jest nieporównywalne z tym, jakie dzieci mają obecnie. Babcia do dziadzia zwracała się czule: „Józiu”, a on do niej: „Karolcia”. Szanowali się bardzo. To ich ciepło udzielało się nam, tak jak żar z paleniska na kominie, przy którym siedział na krześle mój dziadzio, a babcia krzątała się przy kuchni gotując proste, ale jakże pyszne potrawy. Wypiekając chleb we własnym piecu napoczynała go robiąc znak krzyża – do dziś czuję jego smak. Natomiast wieczorami, w tejże kuchni, zbieraliśmy się wszyscy przy trzasku ognia i gorącym piecu. Dzieci kładły się na ławach, a oni opowiadali przeróżne historie o naszej rodzinie, o II Wojnie Światowej, o dawnych zwyczajach i obrzędach. Dzięki tym przekazom życie moje i mojego rodzeństwa jest o wiele bogatsze. Oni zaszczepili w nas lokalny patriotyzm, co teraz ja staram się zaszczepiać w młodych pokoleniach, namawiając je, aby słuchali i rozmawiali ze swoimi dziadkami, bo tak szybko odchodzą. Później zostaje żal, że z nimi nie rozmawialiśmy, a oni mieli nam tyle do przekazania. Jadzia
Miałem 22 lata, kiedy zmarł mój tata. Ojciec mojej mamy, a mój nieoceniony dziadek Kazimierz był mi ogromną podporą w tamtych trudnych latach. Nie próbował mi go zastąpić, ale starał się być dla mnie takim życiowym nauczycielem i przewodnikiem. Na ogół był otwarty i życzliwy, ale często ponosiły go nerwy. Bywał porywczy i nerwowy. Szybko wpadał w gniew, ale równie szybko mu przechodziło. Miał to nieszczęście, że urodził się w 1923 roku i u progu młodości dosięgnęła go wojna. Został zmobilizowany w lipcu 1944 roku i stacjonował w Jastkowie. Później był Rembertów, Kołobrzeg i droga na Berlin. Podczas tej drogi cudem uniknął śmierci. Zatrzymali się z oddziałem na nocleg w Wale Pomorskim. Mój dziadek opiekował się końmi. Podczas noclegu na wozie w jakiejś stodole, obudziło ich niespokojne zachowanie się konia. Mój dziadek wstał, by sprawdzić co się dzieje, i uspokoić zwierzę, a wtedy na wóz spadł pocisk i ci, którzy na nim byli – zginęli. Dziadek i koń – ocaleli. Od czasu wojny dziadek panicznie bał się burzy, grzmotów, błyskawic. Opowiedział o swoich wojennych historiach dopiero u schyłku życia. Żal, że się nie słuchało i nie utrwaliło, gdzieś na papierze, tych zasłyszanych. Wielka szkoda, bo teraz są już nie do odtworzenia. Pamiętam, że dziadek upodobał sobie określenie „alegancko”. Sławek
Ja swoich dziadków nie znałem. Jeden umarł, kiedy moja mama miała zaledwie parę miesięcy, a drugi 13 lat przed moim urodzeniem, natomiast obydwie babcie odeszły do wieczności zanim skończyłem 10 lat. Lepiej zapamiętałem tę, która mieszkała obok mojego rodzinnego domu. W moich wspomnieniach przebija się jedno, ale jakże traumatyczne zdarzenie z nią związane. Miałem wtedy może z pięć lat. Wracałem do domu ze „spaceru” po łące, którą wiosenne roztopy zamieniły w jedno wielkie rozlewisko. Wszystko, co miałem na sobie, było kompletnie przemoczone i brudne. Od stóp do głowy. Strach przed powrotem do domu był na tyle paraliżujący, że postanowiłem poszukać ratunku u babci. Jedyne słowa, jakie zapamiętałem ze spotkania w progu jej domu brzmiały: „Jezus, Maria!”. Babcia pośpiesznie rozpaliła ogień w piecu, by wysuszyć ubrania i uratować moją skórę. Plan się prawie powiódł. Tylko podeszwy moich gumowych bucików uległy częściowemu zwęgleniu na rozżarzonych fajerkach… Krzysiek