Żyją – „dokąd pamięcią im się płaci”
„Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci” pisała Szymborska. Wiemy o tym i płacimy nie tylko raz w roku – w listopadzie. Bo przecież nie trzeba stanąć nad grobem, by pamiętać o tych, którzy odeszli. Wystarczy wspomnieć o nich. „Każde wspomnienie to nasze spotkanie” – o tym nie musi przekonywać nikogo ks. Jan Twardowski – więc spotykamy się z babcią, dziadkiem, ciocią, wujkiem, mama, tatą, bratem, siostrą, sąsiadem, przyjacielem, kolegą ze szkolnej ławki, dobrym znajomym czy kimś zupełnie obcym, ale w jakiś sposób bliskim – przywołując obrazy, słowa, gesty, wydarzenia będące fragmentami ich życia. Z roku na rok przybywa tych spotkań. Dlatego nie znając dnia, godziny, minuty żyjmy najpiękniej i niech nie przerażają nas słowa mądrego księdza:
„Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno…”
ale pomogą nam przewartościować pewne sprawy. Może coś zmienić. Może z czegoś zrezygnować. Może o coś zawalczyć. Może komuś pomóc, mimo, że nic z tego mieć nie będziemy. Może zrobić coś inaczej niż „wszyscy”. Zanim będzie za późno.
Co roku 1 listopada odwiedzam 6 albo 7 cmentarzy, a jeszcze tak niedawno moje kroki wiodły do dwóch nekropoli. Michał i Zofia – moi dziadkowie. Babcię Zosię pamiętam. Zmarła, kiedy miałam 10 lat. Pamiętam „zapaskę” – charakterystyczny fartuch jaki na co dzień zakładała. I nieodłączną chustkę na głowie. I różaniec w ręku. I drewniany „stołeczek”, na którym się modliła. I laskę, którą się podpierała,
a niekiedy groziła nam, kiedy za bardzo brykaliśmy. Ale bardziej pamiętam jej uśmiech i babciną dobroć… i długi siwy warkoczyk, kiedy na noc wyjmowała starodawne wsuwki z włosów. Ranek, kiedy pogotowie zabrało ją do szpitala był taki ciepły i słoneczny. Staliśmy przerażeni na korytarzu, kiedy wynoszono ją do karetki. Nie chciała opuszczać domu. Powiedziała, że już tu nie wróci. I nie wróciła. Zmarła kilkanaście godzin później… . Moja babcia.
Dziadek Michał zmarł nie doczekawszy wnuków u swojego najmłodszego syna, więc siłą rzeczy nie mogę go pamiętać. Widziałam go tylko na jednym zdjęciu – jak stali pod rękę z babcią w otoczeniu drzew. Z opowiadań wiem, że był bardzo pracowity i stanowczy – „jak tata powiedział, tak miało być” – wspominają czasami ciocie i wujkowie. Przeżył niejedno. I tylko niebiosa wiedzą, co czuł, kiedy płonął dom i jak dziękował Bogu, kiedy najmłodsze dziecko uratowano z płonącej chaty. Zmarł na płuca – jak kiedyś mówiono o gruźlicy. Teraz jeden z prawnuków nosi jego imię… . Mój dziadek.
Piotruś. Mój mały sąsiad – eksplozja energii i radości. Często przybiegał na nasze podwórko, by pobawić się w piasku. Zawsze wesoły, roześmiany, czarnooki. Kiedy zginął byłam w górach – na szkolnej wycieczce. Dowiedziałam się po powrocie – tuż przed pogrzebem. „Mieliśmy tu sądne dni – powitał mnie brat – Piotrek i Tomek zginęli w wypadku”. Szok. Niedowierzanie. I strach. Że to mógł być któryś z moich braci. Też czasami wracali rowerami ze szkoły z Bogucina. Piotruś… . Mieszkamy teraz kilka kroków od miejsca, gdzie wydarzyła się ta tragedia. Nie da się uciec od wspomnień.
Mogłabym jeszcze długo przeglądać nagrobne tablice moich bliskich. Ze świeżo wyrytymi datami oraz datami, które czas pokrył kurzem wielu lat. Takim kurzem i mchem porosły mogiły, krzyże i groby na garbowskim „starym cmentarzu”. Chwała tym, którzy co roku o nie dbają. Dzięki nim, możemy poszukać tam śladów naszych przodków albo zapalić lampkę i odmówić „wieczne odpoczywanie” przy krzyżu czy nagrobku, który nie pamięta już, kto pod nim śpi.