Ona – koniec… i początek…

Stanęła cicho nad sofą, na której drzemał schorowany, starszy człowiek. Popatrzyła przez chwilę, wyciągnęła rękę i położyła mu na głowie. Wzdrygnął się przez sen, lecz oczu nie otworzył. Wstrzymał oddech.

Wypuścił powietrze z płuc dopiero, gdy zabrała dłoń z jego głowy. Tak, jakby opadł z niego jakiś wielki ciężar. Powoli, jakby z wahaniem, otworzył oczy. Nikogo jednak koło siebie już nie zobaczył. Strach zamieszkał w jego duszy. Bał się zamykać oczy na dłużej niż chwilę. Bał się spać, lecz zmęczenie robiło swoje i zasypiał snem niespokojnym. Wtedy przychodziła znowu. Milcząca, zimna, nieodgadniona. Przyglądała się śpiącej osobie rozważając czy nadeszła jej chwila: Czy to już?
Gdy patrzyła zbyt długo, śpiący zrywał się nagle i przestraszony rozglądał się wokół szukając źródła swojego lęku.
Pewnego dnia, zniecierpliwiona czekaniem, zachęcona mocnym snem zmęczonego człowieka położyła się obok niego i mocno przytuliła. Starszy człowiek zadrżał, jakby nagle przeniknął go zimny wiatr, lecz nie było w nim dość energii by strząsnąć z siebie oplatające go ramiona. A ona przytulała go co raz mocniej i mocniej… . Rysy twarzy człowieka najpierw wygładziły się w czymś w rodzaju uśmiechu ulgi a potem nagle opadły. Cały jakby zapadł się w sobie. Ciału zabrakło sił na życie. Ostatnie ciche westchnienie. Zapadła cisza.

Śmierć zabrała ze sobą człowieka, na którego czyhała już od jakiegoś czasu.
Śmierć… .
Koniec… .
Początek… .