Żydzi w okupowanym Bogucinie
Mimo, że od zakończenia II Wojny Światowej upłynęło 76 lat, wciąż wiele wojennych wydarzeń pozostaje nieodkrytych. A czasu na ich wyjaśnienie pozostaje coraz mniej, ponieważ odchodzą ostatni świadkowie tamtych wypadków. Wraz z nimi zaciera się pamięć o okrucieństwach wojny, jakie dane było im przeżyć. Jedną z bardziej przemilczanych kwestii z tamtego okresu pozostają stosunki polsko – żydowskie. Poniższy artykuł nie jest próbą nowego spojrzenia na ten trudny temat a opisuje jedynie epizody dotychczas prawie nieznane w tutejszym środowisku.
Polacy i Żydzi pod wspólną okupacją
Przed wybuchem II wojny światowej blisko trzy czwarte ludności, czyli ok. 25 milionów obywateli II RP, mieszkało na wsi. Wśród tych 25 milionów – na terenach wiejskich znajdowało się ok. 750 tys. Żydów. Ich relacje z polskimi chłopami układały się raczej poprawnie. Dopiero okupacja hitlerowska diametralnie odmieniła dotychczasowe formy współżycia obydwu narodów.
Niemcy, niemal, od początku wojny zaczęli izolować ludność żydowską, wyznaczając dla nich getta, których nie wolno im było opuszczać. Tak wyglądały początki hitlerowskiej polityki zmierzającej do całkowitej zagłady Żydów. Polacy mogli się temu jedynie przyglądać, zachowując daleko idącą ostrożność, ponieważ za udzielanie pomocy Żydom groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo. Zgodnie z rozporządzeniem generalnego gubernatora Hansa Franka „Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. Podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany”.
Kiedy w roku 1942 hitlerowskie restrykcje wobec Żydów nasiliły się, wielu z nich próbowało szukać schronienia na polskiej wsi. Z różnych przyczyn nie zawsze i nie wszędzie ją znajdowali, ale mimo oczywistego zagrożenia ze strony okupanta zdarzały się jednostkowe akty poświęcenia wśród rodzin chłopskich. Ci, którzy się na to decydowali, mówili wtedy o tym mało albo wcale – zwłaszcza w środowisku wiejskim, gdzie miejscowi wiedzieli o sobie prawie wszystko. Tam szczególnie łatwo można było zdekonspirować ukrywających i ukrywanych. Czasem wystarczała zwykła nieostrożność, donos jakiegoś konfidenta lub osoby negatywnie nastawionej do Żydów, aby we wsi pojawili się Niemcy. Konsekwencje wykrycia kryjówki były zawsze takie same – śmierć. Przekonali się o tym boleśnie m.in. mieszkańcy Woli Przybysławskiej, którzy stracili życie w czterech egzekucjach w grudniu 1942 r. Niemcy zamordowali wówczas 24 osoby. Wśród nich było kilka kobiet i dziecko. Poniższa lista zawiera 18 nazwisk. Personaliów pozostałych ofiar nie ustalono.
- Natalia Smolak l. 40
- Jan Nalewajek l. 48
- Józef Ochmiński l. 22
- Marianna Suska l. 50
- Łucja Filipiak l. 55
- Katarzyna Janczak l. 42
- Aniela Aftyka l. 52
- Marianna Aftyka l. 14
- Zofia Aftyka l. 17
- Leonard Gawron l. 21
- Czesław Gawron l. 20
- Władysław Abramek l. 20
- Stanisław Kamiński l. 21
- Jan Dec l. 18
- Stanisław Kamiński l. 18
- Bronisław Kamiński l. 18
- Andrzej Woźniak l. 34
- Kacper Matras l. ?
Źródło: IPN, BU 2448/590.
Bogucińscy chłopi w obliczu holokaustu
O ile ogólne zjawisko eksterminacji Żydów na terenie polskiej wsi w latach 1942-1945 zostało już dość dobrze rozpoznane i opisane przez historyków, o tyle wiele przypadków chłopskiej odwagi wciąż pozostaje osnutych mgłą niewiedzy lub zapomnienia. Znają je nieliczni, głównie najbliższa rodzina i sąsiedzi. Również bogucińskie przypadki heroizmu poznał zaledwie śladowy odsetek tutejszej ludności. Fakty, które opisano poniżej zostały wydobyte z cienia przy okazji przeprowadzania wywiadów ze świadkami wojennych wydarzeń oraz zbierania materiałów do przedstawianego na naszym portalu cyklu „Portret Bogucina z 1944 r.” Informacje te pozwoliły rzucić nowe światło na mroki przeszłości i odsłonić kolejne tajemnice wojennego Bogucina.
Przypadek pierwszy – rodzina Smolaków.
Oto jak wojenną przygodę z trójką przechowywanych Żydów opisuje wnuczka Józefa Smolaka – Maria Miącz.
„Okres okupacji hitlerowskiej pozostał w pamięci każdemu, kto przeżył te ciężkie chwile. Życie w ciągłym lęku i bezlitosne łapanki wykańczały ludzi. Mój stryj, Jan Smolak, niewinny człowiek, został schwytany w czasie łapanki i trafił na roboty do Niemiec. Drugi stryj, Marian Smolak, mając zaledwie 14 lat zginął od miny. Wraz z nim dwóch braci pani Cecylii Markiewicz z domu Karman. W naszej okolicy egzystowało dość dużo rodzin narodowości żydowskiej. Wcześniej zajmowali się handlem, dzierżawili sady. Kiedy przyszły te trudne chwile musieli się ukrywać. Nie zawsze kryjówki były bezpieczne na tyle by przeżyć. Dużo Żydów zginęło. Polacy bali się udzielać im jakiejkolwiek pomocy, ponieważ groziła im kara śmierci. Niektóre rodziny ryzykowały. Taką rodziną była moja. Dziadkom żyło się biednie, mieli dziewięcioro dzieci. Zdrowie też im nie dopisywało. Mimo to zdecydowali się pomóc rodzinie żydowskiej. Początkowo ta rodzina ukrywała się u naszych sąsiadów Karmanów. Pan Karman był sołtysem. Później sąsiad bał się konsekwencji i po kryjomu przenieśli się do nas. W tym celu moja rodzina pomogła im wybudować ziemiankę, która znajdowała się w stodole. Wchodziło się do niej od strony obory. Na pewno warunki przeżycia były bardzo trudne, tym bardziej, że głowa rodziny – Pan Szymon – miał astmę. Wyżywienia było ciągle mało i w dodatku słabe. Moja rodzina dzieliła się jak tylko mogła. Pan Szymon trochę naprawiał buty tutejszym mieszkańcom. Zawsze był ostrożny, nikomu nie zdradzał gdzie się ukrywa. Wychodził tylko wieczorami i wracał okrężną drogą, by zmylić przypuszczenia ludzi. I tak udało im się przeżyć do końca wojny. Po wojnie mój Tato ze swoim bratem Bronisławem odwiedzili tę rodzinę. Pomieszkiwali wówczas w Lublinie przy ulicy Świętoduskiej. To było ich ostatnie spotkanie. Nigdy więcej już się nie widzieli. Nikt też nie wiedział, gdzie Pan Szymon z rodziną się wyprowadził. Dopiero po wielu latach otrzymaliśmy list.
Podejrzewam, że to od córki Pana Szymona, która wtedy była jeszcze małą dziewczynką. Prosiła o potwierdzenie, że była u nas przechowywana aż do końca wojny.
Prośbę spełniałam i kontakt się urwał.”
Przypadek drugi – rodzina Drozdów
Kolejna bogucińska historia z okresu okupacji została opisana w Protokole przesłuchania świadka, Kazimiery Jończyk (córki Karola i Marianny z d. Jóźwiak, ur. 30 maja 1925 r. w Bogucinie), na temat pomocy udzielanej przez rodzinę Drozdów Żydom w Bogucinie, powiat Puławy – 8 luty 1985 r., Lublin
„Od urodzenia i podczas okupacji hitlerowskiej, która nastała we wrześniu 1939 r., mieszkałam we wsi Bogucin, która należała do gminy Garbów, powiat Puławy i dystrykt lubelski. Rodzice mieli wtedy około 3,5 ha ziemi. Mama moja umarła, gdy miałam 8 lat, zaś ojciec Karol był kaleką jeszcze z I wojny światowej i nie miał obu nóg do kolan. W kilka lat po śmierci matki mojej Marianny ojciec Karol ożenił się powtórnie z Józefą Bogusz. W tym czasie miałam brata Józefa, ur. w 1930 r. Po śmierci matki, mimo młodego wieku, zajmowałam się gospodarstwem rolnym i pracami w domu. Po ożenku ojca macocha też pracowała, przeważnie w domu.
Było to w porze zimowej, przed świętami Bożego Narodzenia, bodaj w 1942 r. Do naszego mieszkania w Bogucinie w porze wieczorowej przyszły trzy osoby pochodzenia żydowskiego: młode małżeństwo, Żydzi, i jeden starszy mężczyzna Żyd. Zaznaczam, że w tym czasie Niemcy ścigali Żydów będących poza gettem i zabijali ich. Żydzi ukrywali się, ale na wolności było ich niewielu. Młodego Żyda znałam z widzenia i widziałam go, gdy bywałam na targu w Markuszowie, a nazywał się on Grecman. Tych troje Żydów prosiło mego ojca, by ich przechować w ukryciu. Mój ojciec Karol wyraził zgodę, z tym [że] jeśli ja wyrażę zgodę na opiekowanie się nimi, gdyż macocha nie chciała tego czynić. Tych Żydów umieściliśmy w stodole, gdzie została urządzona kryjówka ziemna – dół zakryty słomą. Ja tym Żydom przyrządzałam jedzenie, nosiłam do stodoły oraz robiłam pranie ich ubiorów. Ta młoda Żydówka była żoną Mośka Grecmana, ale dziś już jej imienia nie pamiętam. Natomiast ten starszy Żyd nazywał się Aron Rubinsztein, a mógł mieć około 35–40 lat. Małżeństwo Grecman miało lata w granicach od 25 do 30 lat. W tym czasie żyliśmy w niedostatku, oddawaliśmy obowiązkowe dostawy żywności – kontyngenty dla Niemców, to ci Żydzi dawali pieniądze ojcu na zakup żywności, ile i czy często, nie wiem. Ja kupowałam za te pieniądze żywność, przeważnie słoninę do kraszenia, polewania ziemniaków. Z opowiadania Rubinszteina wiem, iż pochodził z Kurowa i Niemcy zabili żonę i dwoje dzieci. Ci Żydzi przyszli do nas prosić o schronienie, gdyż Grecman znał ojca uprzednio, uciekający przed Niemcami Żydzi wybierali rolników biednych. My w tym czasie mieszkaliśmy w kolonii Bogucin, gdzie było tylko kilku rolników, których zabudowania były od siebie bardzo oddalone, zaś wieś Bogucin była oddalona od naszych zabudowań około kilometra. Baliśmy się Niemców, gdyż było wiadomym, że Polacy, którzy ukrywali Żydów, byli zabijani, a ich zabudowania palone, ale mimo tego chcieliśmy tym Żydom pomóc, by przeżyli straszną wojnę. Wiem, że Grecmanowie i Rubinsztein obiecywali, że jak przeżyją okres wojny, to za nasz trud przechowania ich i żywienia dadzą nam wynagrodzenie stosowne, jakie, nie mówili. Małżeństwo Grycmanowie ukrywali się u nas w gospodarstwie przez okres około dziewięciu miesięcy, po czym obawiając się, że jest ich za dużo w jednym miejscu, odeszli od nas, lecz gdzie się potem ukrywali, nie wiem. Rubinsztein ukrywał się w naszym gospodarstwie do lipca 1944 r., kiedy to odzyskał swobodę poruszania się z nadejściem oddziałów Armii Radzieckiej. Słyszałam od ludzi, personaliów ich dziś nie pamiętam, że małżeństwo Grecmanowie przeżyli wojnę i podobno wyjechali do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Do pory obecnej od tych Grecmanów nie mam wiadomości, listu do mnie i mojej rodziny nie pisali. Po wyzwoleniu Rubinsztein wyjechał do Kurowa, później do Lublina, skąd wyjechał do Państwa Izrael. Zaznaczam, że ojciec mój zmarł bodaj w 1948 r. Ja od Rubinszteina otrzymałam dwa listy z Izraela, na których był jego adres zamieszkania: Haifa, Kiriat Benjamin, Izrael. W tych listach pisał, że jeszcze w Polsce w Lublinie ożenił się z Żydówką, ma dwoje dzieci, że mu się dobrze powodzi. Listy były adresowane na mnie i Rubinsztein w nich dziękował mi za opiekę podczas okupacji hitlerowskiej. Od tego Żyda otrzymałam dwie paczki pomarańczy po 5 kg. Wspomnianych listów nie posiadam obecnie, gdyż zniszczyłam je. Ja odpisywałam mu na te dwa listy. Gdzieś od 12 lat nie utrzymujemy ze sobą korespondencji.”
Źródło: AIPN, 392/394, k. 5-7.