Kosmiczny Bogucin

Bogucin. Kolorowa plama… z książką w tle.

Kolorowa, wesoła, spontaniczna, otwarta, serdeczna… . Czy plamę można tak określać? Możliwe, że  profesor Miodek miałby coś przeciwko temu. Chociaż, wierzę, że gdyby poznał niektórych Bogucinian to nie wniósłby żadnych zastrzeżeń. Plama to niezwyczajna, bo stworzona przez ludzi, ich charaktery, wielkie serca, marzenia i pragnienia, spontaniczność, serdeczność i entuzjazm, wreszcie ich naturalną potrzebę ubarwiania otaczającej rzeczywistości… w dodatku nie tylko swojej własnej ale całej sąsiedzkiej społeczności. Bogucin, niby zwyczajna wieś, jakich zapewne wiele w Polsce. Zadbana, z imponującą liczbą restauracji, hoteli, zajazdów, barów i punktów gastronomicznych. Wieś  zamieszkuje około 1000 osób. Po co im więc  aż 9 lokali gastronomiczno-hotelowych, ktoś mógłby zapytać? Lokalizacja  na styku dwóch ważnych szlaków komunikacyjnych sprzyja takim poczynaniom a nawet je wymusza. Bogucin to wieś, która dotrzymuje kroku współczesności ale też nie zapomina o tym co minęło. Przeszłość pielęgnuje się tutaj  w sposób szczególny, z sercem i przekonaniem, że obowiązkiem każdego mieszkańca jest znać miejsce, w którym żyje. Dawne dzieje miejscowości zostały włożone pomiędzy karty książki Jadwigi i Krzysztofa Flisiaków “Bogucin na przestrzeni wieków 1398-2008”. Jakby na jej marginesie powstało małe muzeum regionalne z bogactwem sprzętów, przedmiotów, dokumentów i innych pamiątek. Trzy izby w starej chałupie rodziny Flisiaków, wypełnione po brzegi “regionalnymi perełkami” i jeszcze w czwartej izbie biblioteka (filia GBP w Garbowie) to idealne połączenie. Poznawanie bogucińskich korzeni rozpoczyna się właśnie w tym miejscu. Jadwiga Flisiak, bibliotekarka – pasjonatka, jak nikt inny potrafi rozpalić w ludziach, zwłaszcza  młodych, ciekawość przeszłości i pragnienie kształtowania teraźniejszości. To tutaj, na kominie opalanym drewnem, warzy się strawa zaś przy wtórze pykających w popielniku iskier snują się wspomnienia. To tutaj wita się  gości staropolskim “Szczęść Boże” i “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. To stąd płynie historyczna pamięć, np. o pacyfikacji miejscowości Kolonia Las Boguciński. Młodzież, wpadająca do biblioteki, żeby ogrzać się ciepłem pieca i panującą tu atmosferą serdeczności, odnalazła świadków, utrwaliła ich wspomnienia i nakręciła film. Powstał  dokument  “Z frontem pod prąd” , opowiadający o  dramatycznych wydarzeniach 1944 roku, wyróżniony na festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci w Gdyni w 2014 r. Każdego roku w rocznicę pacyfikacji mieszkańcy uczestniczą w okolicznościowej mszy świętej i składają kwiaty w miejscu upamiętniającym bolesną przeszłość. Wreszcie to tutaj w bibliotece i regionalnym muzeum odtwarza się i przypomina, ratując od zapomnienia dawne zwyczaje, np. kolędowania, pisania pisanek.

Niby zwyczajna to wieś a jednak wyjątkowa. Tym czymś, co odróżnia Bogucin od innych miejscowości nie są ani restauracje, ani nowo wybudowana obwodnica, którą mknie się do stolicy, ani też równo przystrzyżone trawniki… . Solą tej ziemi, bogucińskiej ziemi, są LUDZIE! Ich pamięć, świadomość, energia i to coś, co coraz trudniej już dzisiaj spotkać – potrzeba działania dla dobra wspólnego.

Kosmiczna moc

Jaka kosmiczna siła stawia na naszej drodze konkretne osoby? I jak to się dzieje, że spotkania z jednymi ludźmi dodają skrzydeł, inspirują, wyzwalają dobrą energię a spotkania z innymi ową energię z nas wysysają… . Ciągle szukam odpowiedzi. Dzisiaj, wiem jedno, ilekroć odwiedzam Bogucin zawsze wracam naładowana pozytywną energią. Ta część Bogucina, którą poznałam i ludzie, których miałam przyjemność spotkać na swojej drodze emanują kosmiczną mocą. Można ją czerpać garściami, chłonąć całym sobą!

Książka i… ogień

Zaproszenie na ognisko, które miało zapłonąć w lipcowy wieczór w jednym z tamtejszych ogrodów przyjęłam z radością… i zaciekawieniem. Mało kto już dzisiaj zadaje sobie trud zbierania chrustu, układania stosu i rozniecania ognia. W naszą kulturę wdarł się i niemal bez reszty ją opanował i zdominował – dymiący grill. Przy cichej aprobacie  zawojował wszystko. Ale nie wszystkich, jak się okazuje. W tym magicznym, bogucińskim ogrodzie ogień buzuje nader często. Począwszy od wiosny, gdy dni stają się cieplejsze aż do późnej jesieni kiedy chłód przepędza amatorów ogrodowych spotkań. W specjalnie do tego celu wyznaczonym miejscu znajduje się zgrabnie ułożony stosik chrustu, gotowy zapłonąć w każdej chwili. Ogień wprowadza specyficzny nastrój, uspokaja, zmusza do zadumy… . Wydając charakterystyczne pyknięcia sprawia, że co chwila  ktoś z zebranych wokół milknie zapatrzony w języki ognia tańczące swój własny taniec. Nikt, nie próbuje na siłę wypełniać tej nagle zapadającej ciszy, szanując potrzebę rozmówcy do chwilowego zamyślenia… . Po chwili przerwany wątek dyskusji samoczynnie się rozwija. W ten ciepły lipcowy wieczór rozmowa toczy się leniwie wokół spraw różnych. I tylko czasami muszę interweniować i zawracać rozmówców z drogi bo zapuścili się zbyt daleko od tematu. Jestem ciekawa  mieszkańców Bogucina, chcę zajrzeć w głąb ich dusz żeby zrozumieć fenomen tego miejsca, do którego przygnała mnie… książka. Tak! Książki mają niesamowitą moc, przyciągania, inspirowania, pobudzania do twórczych działań. Książka mieszkańca Bogucina, Krzysztofa Flisiaka “Historia piłką pisana” zaintrygowała mnie tak bardzo, że zapragnęłam powędrować jej śladem. I tak, przy okazji znalazłam odpowiedź na pytanie o ową kosmiczną siłę. Poznałam kilkoro pozytywnie zakręconych mieszkańców Bogucina. Jedni, jak sam Autor, to mieszkańcy z dziada pradziada, inni osiedli tutaj, bo tak kazało im serce, jeszcze innych przygnał tu zbieg okoliczności różnych. Krzysztof Flisiak to człowiek, którego obecność czuje się wszędzie. Sprawia wrażenie oazy spokoju. Waży słowa, żeby nikogo nie urazić. Jak mówi o nim pani Zofia, Krzysio to osoba niezbędna w środowisku, która emanuje dobrą, ciepłą energią. Widać, że bardzo go tutaj szanują, darzą sympatią i nawet… czują respekt.

Na kartach książki utrwalił złoty czas czyli lata 1993 – 2000 Klubu Sportowego BKS Bogucin. Jak napisano na okładce: Fantastyczna, barwna  gawęda oparta na faktach – niby o sporcie – ale tak na prawdę o ludziach, ich pasji, determinacji i czymś co dzisiaj już ciężko spotkać – o chęci działania dla dobra wspólnego! BKS Bogucin to nie jest zwykły klub piłkarski. W utrwalonym na kartach książki okresie nie ograniczał się li tylko do kopania piłki na boisku ale równolegle był inicjatorem, pomysłodawcą i wykonawcą różnorodnych działań społecznych. Apetyt na sukces młodych adeptów piłki nożnej, kibiców i lokalnych społeczników był tak wielki, że wykraczał daleko poza ramy sportu. Jak mówi sam Autor, czułem że oto w Bogucinie dzieje się coś wyjątkowego. I nie pomylił się! Mając takie przeczucie skrzętnie zbierał dokumenty, robił notatki. Książka niedawno wyjechała z wydawnictwa, jeszcze pachnie farbą drukarską. Gdy już zacznie się ją czytać, ciężko się od niej oderwać. To nic, miły czytelniku, że nigdy nie byłeś w Bogucinie. Po lekturze tej książki na pewno tam zawitasz.

Przy ognisku

Spotkanie przy ognisku trwa. Na stole pojawia się arcydzieło sztuki cukierniczej – tort tradycyjny, z maślaną masą, obficie nasączony. Pyszny. Zjadamy z apetytem jedną porcję i… nieśmiało prosimy o kolejną. Jadwiga, autorka tych delicji, doskonale wie, że każda rozmowa, aby wydała owoce, musi mieć wyrazisty smak.

Co chwila do grona skupionego wokół ogniska dołącza ktoś nowy witany serdecznie przez gospodarzy. Jako pierwsza sfrunęła znienacka blondynka z burzą loków, poskręcanych w spiralki. Niczym pani wiosna, tysiącem uśmiechów jak motyli, wypełniła ogród. Śmiechem i uroczą paplaniną wprowadziła ożywienie wśród gości. Nawet ogień, wraz z jej pojawieniem się, wystrzelił w górę ze zdwojoną siłą. Agnieszka Szymańska, kobieta nieprzeciętna. Pracę zawodową, łączy z powodzeniem z domowo-rodzinnymi obowiązkami, pasją społecznikowską i słabością do książek. Jako redaktor naczelna  www.bogucin.net jest odpowiedzialna za wirtualny kontakt Bogucina ze światem. Często też publikuje tam swoje teksty. Ma lekkie pióro. Czyta się ją z przyjemnością. Dba o to, żeby strona żyła a wpisy pojawiały się regularnie. Wśród autorów postów na lokalnej stronie równie często pojawia się nazwisko Krzysztofa Flisiaka, który odkrywa przed mieszkańcami tajemnice historii Bogucina, zaraża pasją badań genealogicznych, informuje o sprawach bieżących z życia wsi itp.

Niezauważona przez nikogo, cicho jak kot, dyskretnie, pojawia się Zofia. I tylko czujne oko gospodarzy wypatruje ją pomiędzy krzewami. Radosnym okrzykiem “Zosia przyszła” oznajmiając nadejście kolejnego gościa. Zofia Abramek, niewysoka, elegancka pani, z krótko przystrzyżoną fryzurką, z kilkoma brulionami pod pachą. Cała jej postać emanuje jakimś ledwo wyczuwalnym ciepłem, ukrytym za zasłoną niepewności, delikatności i subtelności. Mówi przepiękną polszczyzną. Melodia jej głosu hipnotyzuje. Z zawodu biolog, obecnie na emeryturze. Obdarzona ponadprzeciętną zdolnością podpatrywania rzeczywistości, swoje spostrzeżenia zamyka w poetyckich ramach. Niedawno ukazał się jej pierwszy tomik poezji “Sercem pisane”.

Monika Kamińska, szefowa stowarzyszenia “Mój Bogucin” pojawia się znienacka. Jej mocny głos wypełnia ogród, nawet ptaki milkną, jakby czekały na jej rozkazy. Monika jest jak tornado, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.

Pani Halina Stachyra, dla przyjaciół Hala, prosta kobieta z życiową mądrością zapisaną  w spojrzeniu piwnych oczu.  Patrzę na nią jak zahipnotyzowana. Cała jej postać emanuje spokojem i taką ciepłą radością. Tak wyglądają tylko kobiety, które czują się spełnione. Pani Hala wie co jest w życiu  ważne. I w tym chyba tkwi jej sekret. Mieszkańcy mówią o niej lokalny autorytet, kręgosłup i lokomotywa lokalnej społeczności. Wszyscy liczą się tutaj z jej zdaniem. Wspólne działanie sprawia jej przyjemność. Dlatego kilka razy w roku salon w jej domu  zamienia się w pracownię artystyczną, w której mieszkańcy Bogucina pielęgnują tradycje, wiją wieńce dożynkowe, tworzą cudne palmy wielkanocne. Tym zadziwia wszystkie kobiety we wsi. Hala, śmiejąc się mówi, że to dla wygody bo ona ma już 70 lat i nie chce jej się chodzić na drugi koniec wsi żeby coś porobić wspólnie z innymi mieszkańcami, dlatego woli żeby cały ten artystyczny rozgardiasz był u niej. Przy czym, co najbardziej zaskakujące, pani Hala nie zwołuje ludzi do pracy przy wieńcu czy palmach, nie wydzwania do nich, nie prosi o pomoc. Oni sami to wiedzą. Zapytana o ten fenomen pani Hala odpowiada z prostotą bo my tutaj w Bogucinie rozmawiamy ze sobą i słuchamy siebie nawzajem.  

Lidka Michoń, filigranowa blondynka z poczuciem humoru i dystansem do samej siebie. Uwielbia poznawać nowych ludzi. Może dlatego kilka lat temu za  namową przyjaciół została radną Rady Gminy Garbów. Pełni tę funkcję już drugą kadencję. To osoba godna zaufania. Gdy coś jej się nie podoba ma odwagę o tym mówić. Swoich przekonań i racji broni jak lwica. Jej bronią są argumenty, konkretne i niepodważalne. Ma rzadką cechę – nigdy się nie obraża. Uwag krytycznych słucha z uwagą a potem wyciąga wnioski. Tym zaskarbia sobie sympatię i szacunek ludzi.

Jadwiga Flisiak, w zamyśleniu i z ledwo dostrzegalną łezką w oku dzieli się z wszystkimi wzruszeniem sprzed kilku dni. Opowiada o chłopcu, który pogubił się w życiu, przez pewien czas nawet do szkoły było mu nie po drodze. Nie do końca z winy własnej  i lenistwa ale po części dlatego, że dorośli zapomnieli o odpowiedzialności za własne dzieci. Jadzia wciągnęła chłopaka  do “Bogutek”. To zespól taneczny powołany przez stowarzyszenie “Mój Bogucin”. Nie raz własnym autem przywoziła chłopaka na próby i odwoziła do domu, wciągała w najróżniejsze działania.  A teraz, podczas zakończenia roku szkolnego aż się popłakała ze wzruszenia. Ten chłopak, co to niektórzy już dawno go skreślili, ukończył szkołę z wyróżnieniem!!!

To jeden z wielu przykładów na to, że w Bogucinie ludzie patrzą dalej i widzą więcej niż tylko czubek własnego nosa. Gdy jednemu z sąsiadów spaliły się zabudowania gospodarskie spontanicznie zaczęli organizować pomoc. Nikt im nie kazał, nikt ich nie prosił. Sami wiedzieli, że tak trzeba. Przy czym jeżeli pomagają to robią to dyskretnie, bez zbędnego szumu wokół. Jak sami mówią, z potrzeby serca.

Ile osób, tyle charakterów. Ta różnorodność nie dość, że nie przeszkadza to jeszcze wydaje się być niezbędna. Jest jak obraz kompletny i harmonijny, jakby namalowany pędzlem zdolnego artysty.

W ogrodzie

Ogród, w którym płonie ognisko jest trochę tajemniczy, ukryty w cieniu starych drzew. Strażnikiem  jest tutaj sędziwy orzech, świadek przeszłości tego miejsca, przyjaciel kolejnych pokoleń. Stał się nawet natchnieniem dla pani Zofii Abramek, lokalnej poetki. Prosto z jej serca wypłynął  wiersz… .

Stary orzech

Pień przysadzisty bluszczem odkryty
Młodych odrostów jakoś brakuje
Dwieście pięćdziesiąt lat ma ten orzech
państwa Flisiaków domu pilnuje.

Tu jego miejsce, jego historia
tu sypał wielkie, pełne orzechy
za nie kupiono część suporeksu
a ile dzieci miały uciechy.

Orzech wyszumiał, że na obecnej
działce Flisiaków stały trzy domy
Tutaj mieszkały inne rodziny
– wątek historii mało znajomy..

Ozdobnym bluszczem pień obsadziła
młoda gosposia, Jadzia z Garbowa.
Pnącze wyrosło, pień otuliło,
dom nowy stanął, historia nowa..

Półwiecze mija jak z bicza strzelił
młode małżeństwo starym się stało
Orzech stopniowo bluszczem zarastał.
Stąd troje dzieci w świat wyleciało.

Zostali młodzi-starzy i orzech
bliski staruszek, na dożywocie.
Dawał owoce, szumiał, cień dawał
ptasich śpiewaków przyjmował krocie.

Teraz stareńki skurczył koronę
mchy i porosty wgryzły się w korę
Choć bluszcz troskliwie korę oplata
biedaczek całe wnętrze ma chore.

Głęboka dziupla wciąż się powiększa
widać, gdy ręką zgarniesz listowie.
Nie ma ratunku, wciąż jeszcze żyje
liście szeleszczą w wiatrowej mowie.

Prosi o litość, nie chce umierać
bluszcz podtrzymuje, okrywa rany
Już coraz słabsze sypie owoce
ale wciąż żyje nadzieją zmiany.

Kosy śpiewaki gniazdo uwiły
widać, że dziupla też się przydała
Wywiodą młode, będą koncerty
kosia rodzina będzie śpiewała.

A człowiek z boku patrzy bezsilnie
orzech przyjaciel wolno odchodzi
ale wśród swoich, w serdecznej trosce
dbają o niego starsi i młodzi.

Z czasem się stanie prochem tej ziemi
drobinki próchna wietrzyk rozwieje
zostaną mocne, bluszczowe pędy
nowe marzenia, nowe nadzieje.

Z człowiekiem bardzo podobnie bywa
dane przez Stwórcę życiowe lata
upłyną zgodnie w rytm przeznaczenia
używać życia, radości świata.

Dobrze, jeżeli taki bluszcz spotka
co go okryje, wspiera, maskuje
Żyjąc swym życiem nie widzi bliskich
wiek robi swoje; wnętrze się psuje.

Bluszczowe pędy będą żyć dalej
i szukać nowej, mocnej ostoi.
Uwierzą w siebie, w swoje wartości
żyć samodzielnie nikt się nie boi.

Stary orzechu, przeżyłeś swoje
ty podwaliny bluszczowi dałeś
O tobie będą wspominać bliscy
tak, jak swym życiem zapracowałeś.

 

W tym magicznym ogrodzie muzyka natury otula dźwiękami, urzeka brzmieniem, wycisza i koi nerwy. Mam wrażenie, że przechadza się po nim Mowgli, bohater “Księgi dżungli” Kiplinga, który rozumie język mieszkańców ogrodu. Wystarczy, że zagwiżdże w charakterystyczny sposób a już w konarach drzew wtórują mu kosy. Mieszkają tu też rudziki i drozdy. Wystarczy postawić stopę na romantycznym mostku by kolorowe rybki, ukryte w oczku wodnym błyskawicznie wystawiły pyszczki prosząc o smakołyki. Zimą, każdy z mieszkańców ogrodu znajduje ulubione przysmaki w karmnikach.

Festyn i marzenie czytelnika

Festyny w Bogucinie to już tradycja. Są spuścizną po złotych czasach BKS-u. Ostatni, odbył się 23 lipca 2017 r., organizowany przez Stowarzyszenie “Mój Bogucin”. Pojechałam, mimo że jakoś specjalnie za festynami nie przepadam. Ciekawość bywa jednak silniejsza. Dodatkowo podsycana potrzebą konfrontacji wiedzy zaczerpniętej z książki i rozmów z pojedynczymi mieszkańcami z rzeczywistością. Było tak jak podejrzewałam. Bogucinianie do perfekcji opanowali zasady gry do wspólnej bramki. Nie może być inaczej wszak  festyny odbywają się na stadionie  BKS-u. Przed laty w tym miejscu były stawy. Trudno w to uwierzyć ale takie są fakty. Historia przepoczwarzania się stawów w boisko do piłki nożnej jest niesamowita, można o niej przeczytać w książce.

Przyjęta ze staropolską gościnnością poznawałam kolejne osoby, nie tylko te związane z klubem ale również inne zaangażowane w życie wsi. Dla odróżnienia ubrane w tym dniu w twarzowe zielone koszulki z napisem “Mój Bogucin”. Bo niemal każdy tam czuje się gospodarzem, niezależnie od tego czy jest pełnoprawnym członkiem stowarzyszenia czy też nie.  W tym tkwi największa z tajemnic tej miejscowości.

Marzeniem, chyba każdego kto kocha książki i czyta je namiętnie, jest spotkanie  twarzą w twarz z autorem, chwila rozmowy z nim. Czasem się to udaje i jest bezcennym doświadczeniem. Wyobraź sobie miły czytelniku spotkanie w miejscu akcji  z autorem i bohaterami książki! Do tej pory mam gęsią skórkę z wrażenia a emocje nadal buzują. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam, nigdy nie zdarzyło mi się żeby i autora, i bohaterów mieć na wyciągnięcie ręki, móc z nimi rozmawiać, śmiać się, żartować, dyskutować, pytać o ich indywidualne role w książce, o relacje z autorem, wreszcie o miejsce Bogucina w sercu każdego z nich. Dla czytelnika to fantastyczne przeżycie i nie lada gratka! W głównym miejscu akcji – na boisku ciągle błyszczy gwiazda BKS-u, tak tutaj wszyscy nazywają Tomasza “Johnego” Wdowiaka. Do drużyny dołączył tuż przed maturą w 1994 roku . Już nie pamiętam kiedy to było, wybucha śmiechem. Tomek ciągle gra, nie wyobraża sobie rozstania z boiskiem i  piłką. Stan bezczynności jest dla niego obcy. Roześmiany, zaraża pogodą ducha i rozbraja dystansem do samego siebie. “Ja tylko próbuję nadążyć za młodszymi zawodnikami” – żartuje sam z siebie. Bracia Wójcikowie, jeden spokojny, zajęty rozmową, drugiego wszędzie pełno. Gdy muzyka zaczyna grać, wszak jesteśmy na festynie, a instruktorka tańca zaprasza na  lekcję Zumby, wszyscy biegną na parkiet. Taniec jest jak gra w piłkę – mówi Darek Wójcik. Trudno nie przyznać mu racji. Jest równie świetny w tańcu jak był na boisku. Dziś, jako działacz sportowy pozostaje jedyną osobą nierozerwalnie związaną z klubem od chwili jego założenia. Gdzieś w tle przemyka  Piotr  “Kołodko” Kowalczyk – człowiek niegdyś odpowiedzialny za finanse w klubie. Wszyscy zgodnie określają siebie mianem weteranów BKS-u. Widać, że klub to ich ukochane dziecko, które co prawda już wyfrunęło z gniazda i poszło własną drogą ale ciągle jest obdarowywane niemal bezwarunkową miłością.  A oni, każdego roku, w sobotę około 24 czerwca i imienin Jana, rozgrywają memoriałowy mecz. Jest to taki ich akt pamięci dla kolegów, którzy zostali powołani do “anielskiej” drużyny.

Historia BKS Bogucin to też karty zapisane kobiecymi rękoma. Rola, jaką odegrały kobiety w dziejach ludzkości, jest bezsporna. W historii BKS-u też mają swój udział, bo inaczej być nie mogło. Za piłką co prawda nie biegały ale… zadbały o to, żeby panowie zawsze byli w dobrej formie: i na boisku, gdy wygrywali mecz za meczem, i na budowie, gdy organizowali miejsce do treningów, i w akcjach społecznych czy działaniach kulturalnych.

Bogucin – centrum „judymowania”

Tak nazwała to wyjątkowe miejsce Agnieszka Szymańska. Trafiła do Bogucina przed laty, kierowana porywem serca. I zadomowiła się na dobre. O jej słabości do doktora Judyma, bohatera  “Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego wiedzą chyba wszyscy, w dodatku podzielają jej fascynację. Mieszkańcy Bogucina, podobnie jak doktor Judym, dążą do doskonałości w tym co robią, jak on wykazują objawy pozytywnego szaleństwa – chcą naprawiać świat i ludzi, i wreszcie – najważniejsze, jak on nie pozostają obojętni gdy komuś dzieje się krzywda. I tylko w jednym zupełnie się ze swoim literackim wzorem nie zgadzają i nie zamierzają doktora Judyma naśladować. Nigdy nie zrezygnują z miłości, która jest motorem wszystkich działań… ale też murem, o który można się oprzeć gdy dookoła wszystko wydaje się walić.

W Bogucinie zakochani…

Zdecydowana większość mieszkańców, i młodych i ciut starszych i całkiem dojrzałych życiowo gra do jednej bramki. To miejsce wybrali do życia dla siebie i swoich bliskich. W tym pasjonującym meczu, który od lat rozgrywa się w Bogucinie, grają całymi rodzinami. W jedności tkwi ich siła. Nieodmiennie zakochani w swojej wsi… . Dziwna to rzecz, ale każdy kto choć raz zawitał do Bogucina, przepadł z kretesem. To jest jak miłość od pierwszego wejrzenia. Spada na człowieka nagle i przyciąga jak magnes. Powroty stają się nieuniknione, bo w  Bogucinie jest jakaś siła przyciągania, jakaś magia, czar a także serdeczność, otwartość i staropolska gościnność, której nie sposób się oprzeć.

Tekst: Barbara Cywińska – Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich. Autorka bloga Przystanek czterdziestka.

Foto: Marek Podsiadło