Bogucińskie dynie

Sezon dyniowy w pełni, wiec dyniową opowieść od czegoś trzeba zacząć. Poszperałam między książkowymi kartami  i natrafiłam na Bajkę XXIII ” Dąb i dynia” ze zbioru „Bajki i przypowieści” I. Krasickiego”:
„Kiedy czas przyzwoity do dojźrzenia nastał,
Pytała dynia dębu, jak też długo wzrastał?
Sto lat. Jam w sto dni zeszła taką, jak mnie widzisz,
Rzekła dynia. Dąb na to: próżno ze mnie szydzisz;
Pięknaś prawda na pozór, na pozór też słyniesz,
Jakeś prędko urosła, tak też prędko zginiesz.”
 No, cóż… tak to już bywa z warzywami, że pysznią się na polach, zagonach, straganach, podwórkach, parapetach, witrynach czy półkach sklepowych, ale ich żywot jest krótki. Nie mniej dopóki się tam panoszą można z nich przyrządzić prawdziwe smakołyki. Nie ulega wątpliwości, że jednym z warzyw o bardzo różnorodnych rodzajach, kształtach i kolorach oraz walorach odżywczych (niskokaloryczna, bogata w witaminy z grupy B; pierwiastki – fosfor, wapń, potas oraz beta – karoten) i zdrowotnych (wzmacnia odporność, działa okwaszająco, wspomaga leczenie nadciśnienia) jest Cucurbita czyli dynia.
Do najpopularniejszych gatunków należą:

  • dynia zwyczajna (dynia makaronowa, kabaczek, patison, cukinia, dynia bezłupinowa)
  • dynia olbrzymia
  • dynia piżmowa
  • dynia figolistna
  • dynia „ayote”.

Natomiast najczęstszą odmianą  uprawianą w Polsce stanowi dynia zwyczajna. Ze zwyczajną odmianą dyni miał słodko – lepiącą przygodę stryjeczny wuj szwagra mojego kuzyna ze strony dziadka. Otóż działo się to, kiedy ja i moi rówieśnicy śpiewali sepleniąc lub jak kto woli seplenili śpiewając wesołą piosenkę przedszkolaków:

„Mam tzy latka, tzy i pół,
sięgam głową ponad stół,
puscam nosem dymu kłęby
mam cterdzieści ctery zęby…”.
W każdym razie dosyć dawno, ale opowiastka przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. W każdym razie stryjeczni wujostwo hodowali świnie. Nie jakąś wielką ilość, ale tak jak swego czasu na wsi: i koń, i krowa, i prosiak musiał być. Dla siebie, a jeśli zbywało to i do GS – u odstawiali. I wymyślili sobie, że w zimie będą je tuczyć parowanymi ziemniakami i dynią. Też parowaną. W parniku. Jak to kiedyś na wsi bywało. I tuczyli. A świnie rosły. Jak drożdżówki. I u nikogo w wiosce, a zwłaszcza u sąsiadów, tak okazałych sztuk nie było. Dobrych mieli tych sąsiadów. Nawet bardzo dobrych. Tylko… lubili oni – nazwijmy ich Pawlaki – od czasu do czasu (nie z zawiści, broń cię Panie) temu i owemu jakąś „świnię podłożyć”. Pawlakom za świnię posłużyła właśnie dynia, a właściwie kilka dyń. Poradzili stryjecznemu wujowi szwagra, żeby wypróbował fantastyczny przepis na nie mniej wyśmienitą dyniową nalewkę. A receptura była bardzo prosta: należały uciąć wierzch dyni, wydrążyć nasiona, po czym wsypać do środka cukier i zalać go odpowiednią proporcją wody. Dynie z miksturą miały stać kilkanaście dni w ciepłym miejscu. A gdzie było w zimie w domu najcieplej? Wiadomo: na ławie przy kuchni. I tam umieszczono kilka  zacukrzonych dzbanów dyń. Stały sobie te dynie i przez jakiś czas nic się nie działo. Pewnego poranka stryjecznego wuja szwagra obudziło silne pragnienie (po zakrapianym świniobiciu u sąsiada) i skierował swe kroki w poszukiwaniu czegoś mokrego. Nie uszedł dwóch kroków, kiedy to coś mokrego, poczuł najpierw pod jedną, a później pod drugą stopą. Mało tego. To coś nie było tylko mokre! Było też lepkie! Dom okalały ciemności zimowego poranka. Wuj wytrzeźwiał błyskawicznie i wiedziony złym przeczuciem poczłapał po śliskiej mazi do kontaktu. Zapalił światło i jego oczom ukazał się wczorajszy widok, tyle, że w roli szlachtowanego prosięcia wystąpiły dynie. Niedoszła nalewka rozlały się pomarańczowym strumieniem po całej ławie, spłynęła wdzięczną kaskadą do wujowych walonek, do wujenki kaloszy, do węglarki wypełnionej drewnem i pokonawszy inne przeszkody wypełniła kuchenną podłogę  miodowo – złotą breją. Wujostwo znienawidzili dynie i świnie, ale nie te z zagrody, tylko te zza płota chodzące na dwóch nogach. A co się wujenka oszorowała podłogi i innych zacukrzonych „stataków” – opowieściom i błogosławieństwom nie było końca.
A jeśli idzie o nalewkę, dostałam ciekawy przepis, ale jeszcze go nie wypróbowałam. Może ktoś skorzysta i podzieli się swym doświadczeniem. Oto on:

Nalewka z dyni

  • 1 kg miąższu dyni
  • 1 l czystej wódki
  • 1 szklanka wody
  • 1/2 kg cukru
  • 10 goździków
  • kawałek kory cynamonowej
  • kawałek świeżego imbiru (ok. 1 cm)

Dynię przekroić, wydrążyć środek, obrać ze skóry. Miąższ pokroić w kostkę ok. 1 x 1 cm. Na dno słoja włożyć cynamon, pokrojony imbir oraz goździki. Wsypać pokrojoną dynię i zalać wódką (ma całkowicie pokrywać dynię). Szczelnie zamknąć i odstawić na 2 tygodnie w chłodne i ciemne miejsce. Następnie zlać nalewkę, przefiltrować ją przez filtr do kawy (chwilkę to trwa, dlatego najlepiej poczekać, aż nalewka troszkę odstoi. Osad opadnie wówczas na dno i wówczas łatwiej się filtruje nalewkę).
Wodę zagotować z cukrem, syrop przestudzić. Dodać nalewkę, wymieszać. Przelać ją do butelek i odstawić w ciemne i chłodne miejsce na minimum pół roku.

Składniki i sposób wykonania wydają się mało skomplikowane, ale czy przez pół roku czekania sam napój nie wyparuje samoistnie z butelek?
Jak na wstępie zaznaczyłam – sezon dyniowy w rozkwicie pełnym, dlatego pokusiłam się o wytropienie w jadłospisie bogucińskich restauracji dań ze złoto – miodowych kul. I co się okazało? W dwóch pierwszych – nie serwują niczego dyniowego, w trzeciej – czasami lepią dyniowe pierogi, w kolejnej – w sezonie można (choć nie codziennie) dostać zupę krem, a w ostatniej – zupa krem z dyni jest jesienią w jadłospisie na stałe. Szkoda, że tylko zupę i pierogi możemy skosztować w naszych knajpach. Szkoda, bo jest taki ogrom przepisów na różnorakie dyniowe przysmaki, że aż żal ich nie przetestować:

 Testowanie testowaniem, ale żeby mogło do niego dojść potrzebny jest surowiec. Czy w Bogucinie znajdę go wystarczająco dużo, żeby coś dyniowego upichcić? Okazuje się, że tak. Mimo, że zagłębiem dyniowym nie jesteśmy, dynie na naszych zagonach oraz w ogrodach są. Zrobiłam mały sondaż. Spośród 50 ankietowanych a właściwie ankieterek płci żeńskiej aż 10 przyznało się do tego procederu. Udostępniło też zdjęcia i przepisy.
Przepis na sos (sałatkę) z dyni (do słoików)
Składniki:
1 kg dyni, 1 kg cebuli, 1 kg papryki – wszystko pokroić, posolić (4 łyżki) i odstawić na kilka godzin (najlepiej na noc). Następnie sok odlać a warzywa wrzucić do zalewy tj. zagotowanego 1/2 l octu i 0,8 kg cukru. Gotować 20 minut, dodać 0,9 l koncentratu pomidorowego;  po łyżeczce pieprzu, słodkiej i ostrej papryki oraz główkę przeciśniętego przez praskę czosnku. Pogotować jeszcze chwilę. Gorące włożyć do słoików, zakręcić i odwrócić do góry dnem. I gotowe. Nie trzeba pasteryzować. Można zajadać na ciepło z makaronem, podawać jako dodatek na zimno do wędlin, kanapek, potraw z grilla albo po zmiksowaniu do pizzy.
Dynia a’la korniszony
Dynię – 3 kg, pokroić w kostkę, wrzucić na wrzątek, gotować 3-4 minuty pilnując by się nie rozpadła. Czasami wystarczy tylko chwilę sparzyć. Odcedzić, włożyć do słoików, na wierzch położyć 1/2 – 1 ząbka czosnku, zalać zalewą. Zakręcone gorące słoiki przekręcić do góry dnem. Nie pasteryzować.
Zalewa: 1 szklanka octu, 4 szklanki wody, 10 łyżek cukru, 2 łyżki soli kamiennej, listek laurowy, ziele angielskie – gotować 5 minut.
Racuszki z dyni
Składniki mokre: 200 g puree z gotowanej albo pieczonej dyni, 50 g jogurtu naturalnego, 2 jajka – wymieszać mikserem, żeby nie było grudek i połączyć z wymieszanymi oddzielnie składnikami suchymi: 2 łyżki cukru, 1 szklanka mąki, 1 łyżeczka proszku, szczypta soli. Smażyć w małej ilości oleju.
Podobno są przepyszne, więc można śmiało od razu zrobić dwie porcje.

Smacznego!