Mimozami…
A może nie mimozami, a kolorami jesień się zaczyna… chociaż Julian Tuwim we „Wspomnieniu” obstaje przy mimozach. Z tym, że z pewnością, miał na myśli żółto kwitnącą nawłoć zwaną popularnie „polską mimozą”, która z prawdziwą mimozą – czułkiem pospolitym, nic wspólnego nie ma. A jaki jest czółek, którego drobne listki pod wpływem dotyku, składają się niczym skrzydła motyla? Cudakiem, pętakiem, czy fragmentem nas samych? Na te i inne pytania, niech podpowiedzią będzie obrazek namalowany przez Panią Zofię Abramek w wierszu „Mimoza”.
Mimoza
Stworzył Pan Bóg różne zioła
drzewa, trawy, polne maki;
cyklameny, orchidee
i mimozy – ot, cudaki.
Źle mimozie dziś się dzieje
ktoś wciąż trąca i dotyka,
co otworzy liście – serca
to czym prędzej je zamyka.
Co odwróci się do słonka,
stojąc skromnie przy deptaku,
zaraz zepchną ją do kata.
Po co tu się pchasz, pętaku?
Kwiaciareczki zachwalają,
łącząc epistoły słowne:
– Może kupisz pan mimozy?
– Nie, za mało efektowne.
Nie wytrzyma to w upale,
nie wytrzyma to na mrozie,
na bukiet się nie nadaje.
Ciężko, ciężko żyć mimozie.
Stąd mimozy niewygodne,
ni w ogrodzie, ni też w domu.
to za delikatne kwiaty,
nie przydadzą się nikomu.
Bardzo rzadko w cieple szklarni
dobry dla niej mikroklimat
Delikatnie zdobi jesień,
dotykanie też przetrzyma.
Darzy cieniem ogrodnika
przed nim serce – liść otwiera
Wraz z nim żyje pełnią życia
wraz z nim cierpi i umiera.
Więc roztkliwiam się nad sobą
podziwiając kwietną grzędę.
Pan Bóg stworzył mnie mimozą
więc pokrzywą już nie będę.
Pomyliłam ogrodnika,
– miał być z pięknej bajki książę.
Zapłaciłam całym życiem
zacząć drugi raz nie zdążę.
Życie, to nieznany ogród,
gdzie dwuznaczna każda poza.
Kto ma większe szanse przetrwać
czy pokrzywa, czy mimoza?
Muszę mieć choć skrawek ziemi,
skrawek nieba i zieleni,
by się schować jak mimoza
póki świat się nie odmieni.
Ot i tak pisał Leopold Staff
JESIEŃ
Rozełkała się jesień łzami dżdżu mętnemi,
W mgle zdrętwienia śpią mroczne, zasępione łany…
Ucichło we mnie wszystko, padło w mrok podziemi.
Drzwi, co w świat czucia wiodą, głucho się zawarły,
Jestem jak serce gwiazdy wystygłej, umarłej,
Gdzieś dawno przed tysiącem wieków zapomnianej.
Na rany duszy kładzie mgła wilgotne płótna,
Co koją ból. Usnęła pamięć i sumienie.
Jest mi, jak gdyby nigdy troska ni myśl smutna
Nie była duszy biczem ni ogniem, co pali.
Dobrze jej w znieczuleniu… Niech śpi! Ból hen — w dali.
Niechaj nie wstaje słońce — bo cichsze są cienie…
A teraz tylko cienia pragnę, tylko ciszy,
By się nie zbudził potwór ciemny i ponury,
Co duszy mej widnokrąg zaległ. Gdy usłyszy
Dźwięk, gdy go zbudzi blask, zwraca swe lice
Ku mnie i z oczu krwawych ciska błyskawice,
Śmieje się gniewnie, jakby grzmot przebiegał chmury.
Woła szyderczo, świecąc ślepi szkliwem białem,
Żem grzechy swe, miast zabić, stroił w tęcz odzienie,
Ze miałem iść przez ciernie, a ja — tchórz — zostałem,
Żem wielkich pragnień ptaki zabił podłą dłonią,
Co wyrzut mają w oczach, mrąc, lecz się nie bronią…
Niechaj nie wstaje słońce — bo cichsze są cienie
Teraz śpi potwór. Jesień płacze łzy mętnemi,
W mgle zdrętwienia śpią mroczne, zasępione łany…
Ucichło we mnie wszystko, padło w mrok podziemi.
Drzwi, co w świat czucia wiodą, głucho się zawarły.
Jestem jak serce gwiazdy wystygłej, umarłej,
Gdzieś dawno przed tysiącem wieków zapomnianej.
Leopold Staff
Może wróci jeszcze do nas złota polska jesień.