Historia piłką pisana – cz. 14

Wiosna 1999
Tym razem przerwa w zajęciach treningowych trwała wyjątkowo krótko.
Na wygrzewanie się w fotelu przodownika rozgrywek nie było czasu.
Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, jak trudnym zadaniem będzie obrona wypracowanej jesienią pozycji.
W sporcie jest bowiem tak, że wszyscy sprężają się na lidera. Uzyskanie korzystnego wyniku z takim rywalem jest zawsze pewnego rodzaju nobilitacją dla drużyn teoretycznie słabszych.
Nikt z nas nie kalkulował, że tym razem może być inaczej.
Tym bardziej, że na swoich plecach czuliśmy wyraźny oddech kilku drużyn, którym tak, jak nam marzył się tegoroczny awans.
Dlatego, zamiast liczyć na taryfę ulgową, zabraliśmy się czym prędzej za regenerację sił i ustalanie właściwej taktyki na rundę rewanżową.
Pomimo bardzo dogodnej pozycji wyjściowej zarząd klubu nie wywierał jakiejkolwiek presji na trenerze
i jego podopiecznych.
Założenia były takie: jeśli drużyna udźwignie spoczywający na niej ciężar, jeśli dopisze szczęście
i ominie nas plaga kartek i kontuzji – będziemy się cieszyć.
A, jeśli marzenia o „okręgówce” chichot losu przesunie na następny rok – rwać włosów z głowy nie będziemy.

Sezon wiosenny rozpoczął się dla nas niefortunnie – z inauguracyjnego spotkania w Trawnikach
z tamtejszą Traveną wróciliśmy bez punktów.
Co prawda, trzy następne mecze przeszliśmy jak burza, ale w piątej kolejce odbiliśmy się od Wierzchowisk, jak od ściany, i światełko nadziei na awans mocno przyblakło.
Po drodze zgubiliśmy jeszcze punkty w remisowym meczu na trudnym terenie w Żyrzynie i o naszej przyszłości miały zdecydować mecze rozegrane pomiędzy 16 i 30 maja ze ścisłą czołówką tabeli.
Zaczęło się od heroicznego boju (6:5) z Niemcami, a po jednobramkowych wygranych z Kockiem oraz Piaskami wydawało się, że wróciliśmy z powrotem do gry o najwyższe ligowe cele.
Przynajmniej tak wydawało się kilku naszym graczom, którzy z pewną dozą nonszalancji podeszli do kolejnego meczu w Łęcznej.
W efekcie takiej postawy, do domu wróciliśmy z zaledwie jednym punktem.
Remis z tamtejszym Sokołem potraktowaliśmy jako dzwonek alarmowy i okazję do ”męskiej” narady pomiędzy zarządem, trenerem i kadrą naszych piłkarzy.
Już najbliższa przyszłość pokazała, że takie rozmowy były jak najbardziej potrzebne.
Do derbowego spotkania z garbowskim Zawiszą przystąpiliśmy niezwykle zmobilizowani i zmotywowani – widać to było od pierwszego gwizdka arbitra.
Przez pełne 90 minut nasi zawodnicy kontrolowali grę i nieustannie nękali garbowską defensywę,
a celował w tym Sławomir Gnieciak – autor 2 goli.
Szczególnym i jakże widowiskowym był rajd „Siwego” wzdłuż linii bocznej w drugiej odsłonie meczu, zakończony kapitalnym uderzeniem z lewej nogi.
To była akcja, której nie powstydziłby się żaden piłkarz na świecie.
Bezdyskusyjne zwycięstwo 3:0 pozytywnie rokowało przed rywalizacją z rezerwami lubelskiego Motoru (wtedy, jako LKP II – Lubelski Klub Piłkarski) w przedostatniej kolejce wiosennego sezonu.
Ponieważ, BKS wciąż pozostawał w stawce trzech drużyn liczących się w walce o dwa miejsca premiowane awansem, przyszła pora na ostateczne rozstrzygnięcia.
Na pojedynek przy ul. Kresowej jechaliśmy po zwycięstwo, bo każdy inny wynik, w obliczu czekającej nas za tydzień potyczki z przodownikiem tabeli – Amatorem Leopoldów, mógłby stanowić stratę nie odrobienia.
Przeprawa okazała się o wiele trudniejsza niż zakładaliśmy.
Poczynania naszych zawodników paraliżowała nie tylko odpowiedzialność za wynik, ale też błyskotliwa gra zawodnika LKP – „Papaja” Marcina Popławskiego, który później przez wiele lat prezentował barwy
I ligowego Motoru, Górnika Łęczna i Korony Kielce.
Dodatkowo zadanie utrudniał niemiłosierny żar lejący się z nieba i rozgrzane powietrze gęstniejące
z minuty na minutę, a z zachodu nadciągały czarne, ołowiane chmury.
Mimo wysiłków obydwu drużyn ich bramkarze wciąż zachowywali czyste konta.
Kiedy wydawało się, że już nic nie jest w stanie odwrócić losów spotkania, na daleki strzał zdecydował się Karol Waligórski i ku ogromnej radości grupy bogucińskich kibiców futbolówka zatrzepotała w siatce gospodarzy.
Zanim udaliśmy się w drogę powrotną dotarła do nas drogą telefoniczną wiadomość o występie naszego najgroźniejszego rywala, z którym od pewnego czasu szliśmy „ramię w ramię” w wyścigu o V ligę.
Z przekazanej informacji wynikało, że Wierzchowiska zgubiły 2 punkty w Trawnikach, co oznaczało ni mniej, ni więcej tylko to, że OKRĘGÓWKA JEST NASZA!!!.
Oczekiwany i upragniony sukces stał się faktem – po raz pierwszy w historii, klub piłkarski z terenu gminy Garbów uzyskał awans do tej klasy rozgrywkowej.
Pomeczowej euforii nie była w stanie ugasić nawet potężna burza, połączona z oberwaniem chmury, jaka wkrótce przeszła nad miastem, i która o kilka godzin opóźniła nasz powrót do domów.
Kolejny i zarazem kończący tegoroczne rozgrywki mecz, w którym 20 czerwca na boisku w Bogucinie spotkały się ekipy lidera i wicelidera A klasy rozegrano w atmosferze piłkarskiego święta, a jego wynik nie miał żadnego znaczenia dla ostatecznego układu na szczycie tabeli.
Aby zapewnić sportową ucztę licznie przybyłym sympatykom piłki nożnej, ich ulubieńcy stworzyli ciekawe widowisko, w którym padło aż 6 goli, a spotkanie zakończyło się sprawiedliwym podziałem punktów.
Zanim wystrzeliły szampany, nasi zawodnicy zrobili to, co zapowiadali jeszcze przed meczem – chwycili i obezwładnili swojego szkoleniowca, po czym ostentacyjnie wrzucili go do znajdującego się opodal boiska stawu.
Później nastąpiły podziękowania, gratulacje i życzenia.
A, że było co świętować, futbolowy piknik przeciągnął się do późnych godzin wieczornych.

W rundzie wiosennej sezonu 1998/99 BKS Bogucin rozegrał 15 spotkań, notując 10 zwycięstw,
3 remisy i 2 porażki.
Największym zaufaniem trenera Przemysława Delmanowicza cieszyli się Marek Dec, Jan Firlej, Dariusz Misiurek i Karol Waligórski – ci zawodnicy rozegrali komplet spotkań. Niewiele mniej występów zaliczyli: Jacek Borkowski, Sławomir Gnieciak, Remigiusz Serko, Tomasz Wdowiak, Andrzej i Dariusz Wójcikowie oraz superstrzelec – Dariusz Zielonka, który tylko wiosną 14 razy potrafił znaleźć drogę do siatki rywali.
W cieniu tych zawodników mogliśmy obserwować narodziny wschodzącej gwiazdy gminnego futbolu, Wojciecha Janczyka.

tabela 1999 99 wiosna

dużyna

Delmanowicz w stawieMarek Dec, Andrzej Wójcik i Dariusz Zielonka wrzucają trenera Przemysława Delmanowicza do pobliskiego stawu.

 

nagroda za pracowitośćTak pisał o nas 6 lipca 1999 r Dziennik Wschodni.

 

fenomenA tak niedługo potem Kurier Lubelski.

9 komentarzy

  1. marek dec pisze:

    Dzięki czekam na więcej.

  2. adamusso pisze:

    Poznajemy nadal historię BKS-u, czekam na dalsze części, pozdrawiam.Adam

  3. Karol Waligorski pisze:

    Stare dobre czasy.Milo poczytac po tylu latach 🙂

  4. Karol Waligorski pisze:

    Szczerze to tej bramki z LKP nie pamietam ale pamietam gola z Lechia Puchaczow na wyjezdzie 0-1 w pierwszej rundzie 🙂

    • Krzysztof Flisiak pisze:

      Twojego gola w Puchaczowie pamiętają chyba wszyscy, bo to jeden z najładniejszych goli w historii BKS.

      • Karol Waligorski pisze:

        Dziekuje.Czekam na kolejne czesci.Pozdrawiam wszystkich,zycze wesolych swiat oraz sukcesow w lidze.

        • marek dec pisze:

          Witam Karolku co się z tobą dzieje czy jesteś w Lublinie jeśli tak to zapraszam na Sygnał to pogadamy.
          Pozdrawiam cię bardzo serdecznie.

          • Karol Waligorski pisze:

            Witam Marku mieszkam i pracuje w Londynie od 2006.Pozdrawiam serdecznie i zycze sukcesow w sporcie.

  5. Karol Waligorski pisze:

    Przypomnij tego gola z LKP bo za chiny go nie pamietam:)Jesli byscie organizowali spotkanie oldboyow BKS to prosze o kontakt i napewno sie pojawie by spotkac starych dobrych znajomych,kopnac razem pilke i wypic pomeczowe piwo.Pozdrawiam