Konflikt interesów

Nigdy nie ośmieliłabym się stawiać człowieka na równi ze zwierzętami – ale prawdziwego człowieka, a nie kreaturę o ludzkiej twarzy. Jako były nauczyciel biologii w miejscowej szkole wybrałam sobie zawodowe i życiowe motto: „Obojętnego na niedolę zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy”. Nawet nie pamiętam kto jest autorem tych słów prostych, szczerych i jakże prawdziwych, ponadczasowych…

Zawsze jestem głęboko poruszona, wstrząśnięta do głębi i przerażona masowymi mordami dokonywanymi na Bogu ducha winnych ludziach przez bestie w ludzkiej skórze. Mądrzejsi ode mnie stwierdzili, że zawodowi mordercy kształtują się od urodzenia, od dzieciństwa poprzez zabijanie i okaleczanie zwierząt. A przecież one tak samo czują ból, jak my.

Piszę zbolała do szpiku kości ze ściśniętym sercem (po zawale) i tak bezbrzeżnym żalem, który chyba nigdy nie wygaśnie. 24 września w deszczowy poranek po raz ostatni wypuściłam na dwór moją ukochaną kotkę Pinię i już jej więcej nie zobaczyłam. Była u nas 6 lat, wykarmiona smoczkiem, najmniejsza z siedmiorga kociąt późnego miotu porzuconego przez matkę. Zadbana, śliczna, odkarmiona (ok. 6 kg wagi), trójbarwna koteczka była ukochanym domownikiem, ulubienicą wszystkich, rozpieszczaną i podziwianą. Nie umiała tylko mówić po człowieczemu ale pokazywała wszystko co sobie zażyczyła. Kiedyś ( prze 5 lat) wyprowadzałam ją na spacery na smyczy na własny, szczelnie ogrodzony teren a w ostatnim roku pozwoliłam jej na samodzielne wyjścia, miałam nadzieję, na własne ogrodzone podwórko. To był mój błąd, za który będę płacić (płakać) do końca życia. Pinia pomimo kilogramów wagi była bardzo zwinna i bez trudu pokonywała ogrodzenie z siatki. Nie przewidziałam, że może chodzić w pobliże „dachowych ozdobników” co na wsi od wieków jest bezpośrednim zagrożeniem życia.Kilkadziesiąt lat temu rozmawiałam z zawodowym „gołębiarzem od urodzenia”, który z dumą i satysfakcją opowiadał jak „załatwia” koty przychodzące na łowy po jego ptaki. Horror i pytanie – czy tak postępuje istota zwana człowiekiem? Ja wiem, że istnieje konflikt interesów między właścicielem gołębi i kotów, ale czy nie ma innego sposobu jak mordowanie? Kot zabija instynktownie i nie koniecznie z głodu; kotka zabija dla swych młodych aby je uczyć polowania. Właściciel kotów nie nasyła ich na gołębiarzy, zazwyczaj nawet nie przypuszcza, by jego koty mogły tam chodzić na polowanie. Zresztą na wsi zgodnie z zasadą „wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi” przeważnie wiadomo czyje są koty a szczególnie te duże i piękne. Można więc zwyczajnie po człowieczemu ostrzec: „pilnuj swojego kota, bo przychodzi polować na moje ptaki” albo wręcz: „ zapłać za zabite przez twojego kota skrzydlate cuda”. W takiej sytuacji zapłaciłabym żądaną kwotę bez słowa a kota zamknęła na cztery spusty lub wypuszczała z dzwonkiem na szyi. To byłoby uczciwe i godne człowieka. A tak? Nikogo za rękę nie złapałam, nikt z pytanych się nie przyznał, nie mogę imiennie nikogo oskarżać. Co mogę? Odchorować stratę ukochanej żywej przytulanki, płakać kiedy i ile chcę, wyrzucać sobie, że nie dopilnowałam.

Nie sądzę jednak by można bezkarnie odbierać starszemu biednemu (materialnie) człowiekowi jedyną radość w postaci ukochanego zwierzaka. Mam taki żal do siebie i do całego świata, że muszą ginąć bez śladu moje koty (to już trzeci w Bogucinie) zadbane, czyste, odkarmione. One nie szukały jedzenia po śmietnikach, spały w domu, ale nie upilnowałam, bo jednak kot chodzi własnymi ścieżkami. Mam jeszcze dwa koty, których będę pilnować jak oka w głowie, gdyby jednak jakimś cudem wymknęły mi się spod kontroli, to błagam na wszystko co święte i ludzkie: nie zabijajcie mi ich, bo są granice wytrzymałości człowieczego zdrowia fizycznego i psychicznego, których przekroczyć nie sposób.

Pomimo wszystko wierzę w ludzką dobroć i uczciwość a nade wszystko wierzę w Bożą sprawiedliwość…

Jeśli ten tekst pozwoli ocalić choć jedno kocie życie, to będę mieć cichą radość, że śmierć mojej koteczki nie poszła na marne.