Na jesienne wieczory: „Gość Niedzielny”

Taki obrazek może mieć miejsce na każdej szerokości geograficznej. Prawie na każdej. Nie mniej, dzieje się niedaleko. Tuż obok. Oprawiają go ramy codzienności. Tło malują kolory pór roku. Kształt obrysowują godziny toczących się dni. Centralnym jego punktem są trzy postacie. Można się domyślić, że są nimi matka i dwójka dzieci, które wzrostem dogoniły już rodzicielkę. Pozostańmy przy tym domyśle. Cóż zajmującego można znaleźć w tych postaciach, by pokusić się o ich sportretowanie? Kiedy uczęszczaną trasę przemierzamy sporadycznie, patrząc zza samochodowej szyby – nasz wzrok prześliźnie się po nich jak po większości mijanych obiektów. Ale…, ale kiedy dzień w dzień (oprócz tzw. ”weekendów”) między wschodem godziny 7.00 a zachodem godzimy 8.30 oglądamy to zjawisko, coś każe się nam zatrzymać myślami przy powtarzającym się obrazie. Wstążką chodnika, oddzieloną wyżłobieniem rowu, bez względu na strugi deszczu, poranne mgły, wietrzną aurę, palące słońce letniego poranka, oni idą. We trójkę: krępa, niewysoka kobieta; drobna dziewczyna i górujący nad nimi chłopiec. Kobieta idzie pośrodku. Jakiś czas temu, kiedy dzieci były młodsze, trzymała je za ręce. Teraz idą blisko siebie zajmując całą szerokość chodnika. Idą tak kilometr, może dwa, może więcej. Możemy się domyślić, że odprowadza je do szkoły. Nie są już małe, z powodzeniem mogłyby trafić same, ale ona je prowadzi. Jak wódz, jak policjant, jak ochroniarz, jak… matka. Troska, nadopiekuńczość, nieufność, czy strach wobec czyhających wokół niebezpieczeństw, a może życiowa misja? Misja – matka. Trudna. Arcytrudna. Na całe życie. Na zawsze. Bo dzieci są na zawsze. Taki tytuł „Dzieci są na zawsze” przykuwa uwagę na jednej ze stron aktualnego wydania „Gościa Niedzielnego” w zakładce „Nauka”. Zjawisko w nim opisane naukowcy nazwali „chemiczną konwersacją”. Dla zobrazowania i zrozumienia tematu posłużmy się fragmentem zaczerpniętym artykułu: „Bo dotąd przecież wiedzieliśmy tylko, że w czasie każdej ciąży komórki kobiety przedostają się do organizmu jej dziecka. Maluszek odżywia się i rośnie dzięki mamie. A kto mógł przypuszczać, że proces ten odbywa się też w drugą stronę? (…) Okazuje się, że dzięki komórkom naszych dzieci nie tylko bardziej z nimi współodczuwamy, ciągle się o nie martwimy, ale i jesteśmy zdrowsze i silniejsze.” Zachęcam do prześledzenia wątku jako całości, bo naprawdę warto. A nauki nigdy za wiele.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *